Z roweru na kajak – nad Bzurę z Warszawy trasa alternatywna

Przyszła wiosna, soli i śniegu już nie ma, czas uwolnić rower z piwnicznego więzienia. w którym odbywał niezasłużoną karę całą zimę. W poprzednim sezonie opisałem nieco morderczą trasę z Warszawy nad Bzurę a tym razem przyszła pora na opis drogi alternatywnej i dużo łatwiejszej. Zatem w drogę.

Ucieczka z Warszawy: aleją Koszmarów Reklamowych

Wycieczkę zaczynamy ze skrzyżowania Górczewskiej z Powstańców Śląskich nową (asfaltową na szczęście) drogą dla rowerów, która wyprowadzi nas z miasta na węzeł komunikacyjny z obwodnicą Wawy. Od teraz mocno naciągana ścieżka rowerowa (kostka, liczne zjazdy i podjazdy i współdzielenie jej z ciągiem pieszych) prowadzi nas przez obskurne rejony podwarszawskich miejscowości – anormalna ilość i „jakość” reklam outdoorowych (jak przy każdym wylocie z Warszawy) może doprowadzić do szału co wrażliwsze osoby.

Dojeżdżamy do ronda w Babicach. Pseudoościeżka gubi się gdzieś, więc dla pewności kontynuujemy ulicą (na rondzie prosto). Przez następne dwa kilometry podziwiamy kolejne reklamy warsztatów samochodowych, niemieckich pokryć blachowych, sztucznych kwiatów i kabanosów z supermarketu. Przejeżdżamy do końca wsi Zielonki Parcele i skręcamy w lewo, w drogę na Ożarów Mazowiecki żegnając reklamowy sajgon. Wita nas znów Tabliczka Zielonki Parcele, mimo tego, że właśnie je opuściliśmy – nie pierwsza i nie ostatnia anomalia w świecie znaków drogowych. Ulica Południowa, bo taką teraz jedziemy, zaprasza nas w podróż ekonomiczną ścieżkę rowerową. Kierujemy się nią – a jakże – na południe (nazwa zobowiązuje), mijając wreszcie coś ładnego – a mianowicie staw będący niegdyś częścią parku pobliskiego pałacu Lasotów, wybudowanego w roku 1855.

Polisz arkitekczer wśród pól

Koszmar architektoniczny Made in Poland

Koszmar architektoniczny Made in Poland

Dojeżdżamy do ronda w Strzykułach, na którym skręcamy w prawo – ścieżką rowerową bądź ulicą jedziemy wśród ładnych, liściastych drzew w poboczu. Ścieżka ostatecznie kończy się przy najbliższym skrzyżowaniu i od tej pory będziemy korzystać już tylko z szosy. Po około 3km od ronda natrafiamy po prawej stronie na prawdziwe kuriozum i koszmar architektoniczny razem wzięte. Villa Campina – osiedle domków jednorodzinnych w stylu „polski dworek”, z kiczowatą bramą wjazdową a’la łuk triumfalny. Oczywiście ogrodzone, z obowiązkowymi kolumnami, lwami i zapewne krasnalami ogrodowymi (na szczęście nie widać).

Jedziemy dalej, w Umiastowie zjeżdżamy w lewo z głównej trasy (skrzyżowanie w kształcie litery Y). Przez następne 5km jedziemy sobie bez specjalnych przygód raz przez wieś, raz przez pola, dojeżdżając do Pilaszkowa. W cieniu drzew po lewej stronie chowa się przed naszymi oczami zabytkowy dwór, w którym, jak informuje wuj google, mieści się Muzeum Dworu Polskiego.

Przez Wąsy do Leszna

dziwna kapliczka

Matka Boska Przyuliczna

Przecinamy skrzyżowanie, jadąc dalej na wschód, cały czas ulicą Nowowiejską, po drodze mijając miejscowość o uroczej nazwie Wąsy-Kolonia. Droga łagodnym łukiem odbija tam w prawo i gdy się zacznie „prostować” – skręcamy w lewo (znaki na Białutki i Leszno). Jedziemy przez bezkresne, mazowieckie pola. Ostatni odcinek przed dotarciem do prostopadle biegnącej trasy Błonie – Zaborów to bardzo ładna (chyba jesionowa) aleja. Po drodze mijamy kapliczkę, która wygląda jak mały bunkier albo wielka muszla po jeszcze większym ślimaku.

Gdy ujrzymy znak „ustąp pierwszeństwa” skręcamy w prawo i jeden kilometr pomęczymy się z nieco wzmożonym ruchem drogowym. Na pierwszym skrzyżowaniu skręcamy w lewo, w ulicę Fabryczną (na bliskim horyzoncie widzimy wieżę ciśnień i zabudowania starej, XIX-wiecznej cukrowni). Mijamy z prawej strony park z barkowym Pałacem Łuszczewskich a po chwili dojeżdżamy do fabrycznych zabudowań. Robi się nieco nostalgicznie – spod asfaltu przebijają się przedwojenne kocie łby, wysoki, a wielki ceglany budynek fabryki białego kruszcu milcząco góruje nad okolicą.

Zabudowania cukrowni w Lesznie

Zabudowania cukrowni w Lesznie

Czarne strony Mazowsza

Opuszczamy Leszno i niebawem droga rozwidla się a my skręcamy w lewo, w złowrogą brzmiącą Czarną Drogę. Robi się zaiste czarno – Czarna Droga prowadzi nas do Czarnowa-Towarzystwo (o co chodzi z tym „towarzystwem”?), towarzystwo zresztą wkrótce znika i pozostaje już sam Czarnów (uprzednio skręcająmy w te ciemne rewiry w prawo, we wsi Podrochale). Plusem jest jednak fakt, że jedziemy mało ruchliwym, miłym dla koła asfaltem. Za Czarnowem droga znienacka skręca w środku pola w lewo, za 1,5 kilometra również znienacka – w prawo. Mijamy wieś o nazwie Gawartowa Wola i dalej podążamy na zachód. Droga przyjemnie przecina rozległe pola i łąki, od czasu do czasu miniemy zabudowania. Gdzieś w tle, po lewej stronie szosy towarzyszyć zaczyna nam rzeka Utrata – przy najbliższym skrzyżowaniu w Podkampinosie zbliża się do naszej trasy na odległość 200 metrów.

Święte krowy w Prusach

święte krowy

Święte krowy na wypasie

Prusy. Kraina między dolnym Niemnem a dolną Wisłą, w średniowieczu zamieszkana przez Prusów i Jaćwingów. Ale to nie w tą stronę i trochę dalej. My dojeżdżamy do niepozornej wsi o tej właśnie nazwie. W Prusach powitał mnie najzabawniejszy kadr podczas wycieczki – pod przydrożnym krzyżem trwało bowiem w najlepsze prawdziwe rozpasanie, co widać na zdjęciu. Powyższy podtytuł nasunął więc się samoistnie. Jedziemy dalej. Z lewej strony towarzysząca nam w ukryciu rzeka płynie piękną doliną, która ukazuje nam się raz na jakiś czas z wysokości drogi – najefektowniej przed naszym kolejnym punktem nawigacyjnym – wsią Zawady. Tu możemy na chwilę zatrzymać się w cieniu drzew na małym ryneczku pod kościołem.

Jedziemy teraz piękną, lipową aleją. Można nią dojechać do końca – czyli do szosy Sochaczew – Leszno albo po dwóch kilometrach skręcić w lewo w drogę gruntową – będzie to lepsza opcja bo oszczędzimy sobie jazdy po ruchliwej bądź co bądź trasie. Po kilometrowej podróży polną drogą osiągniemy wspomnianą przed chwilą szosę. Przejeżdżamy ją na wprost do Woli Pasikońskiej (po lewej stronie sklep z oczojebnym, żółtym dachem). Mijamy Rzęszyce, po prawej stronie na horyzoncie widoczne zabudowania zaprzyjaźnionej stajni i pensjonatu dla koni (koniec reklamy:).

Za Strojcem trzymamy się cały czas głównej drogi, która odbija delikatnie w prawo a potem w dół. Zjeżdżamy do „dna” pradoliny Wisły gdzie osiągniemy małe skrzyżowanie z przydrożnym krzyżem. Jedziemy prosto wśród łąk i zagajników by po dwóch kilometrach osiągnąć ścianę lasu plecewickiego. Dojeżdżamy do krzyżówki i skręcamy w lewo. Gdy skończy się las dotrzemy do zakrętu we wsi i tam odbijamy w prawo. Przejeżdżamy wieś, wkrótce przejedziemy tory kolejki wąskotorowej i dojeżdżamy do szosy Sochaczew – Śladów. Skręcamy w prawo i bez pedałowania zjeżdżamy w dół, wprost na bazę Moto Przystani.

Podsumowanie wycieczki

Tym razem, w przeciwieństwie do trasy puszczańskiej, nie zgubiłem się ani razu, pogodę miałem idealną, trasę już wcześniej zapoznaną (to wtedy miałem czas na błądzenie) i całość zajęła mi dokładnie 3 godziny i 5 minut – łącznie z krótkimi postojami. Najgorszy (psychicznie) jest pierwszy odcinek – do Zielonki, gdzie musimy przebijać się przez obskurne przedmoście Warszawy. Potem jest już tylko lepiej a od Leszna wręcz pięknie (choć, jak wiadomo piękno to pojęcie względne i nie będziemy próbowali się mierzyć z krajobrazami Norwegii). Droga jest wygodna, asfaltowa, w miarę bez dziur i z nikłym ruchem samochodowym więc śmiało może być dobrą propozycją na mniejszą lub większą wycieczkę rodzinną.